O kiciusiach i kocurach....
 
Przez lata marzyło mi sie, aby mieć warunki do przygarnięcia (niektórzy mówią "adoptowania") kota. Piękna sprawa: MÓJ KOT.
Pamiętałam jeszcze z dzieciństwa jaka to była przyjemność wziąć kota na kolana, wygłaskać go, wytarmosić, wsłuchać się w jego błogie mruczenie...
No i doczekałam się. Kot pojawił się na moim podwórku zaraz po przeprowadzce. Młode, mruczące i niesamowicie sympatyczne stworzonko. Jedyny minus to to, że kiciuś miał już dom, gdzie go tarmoszą i dogadzają. A do mnie przyłaził zdrajca jeden chyba tylko dla urozmaicenia sobie codziennej nudy. Słowem, jak to orzekli moi sąsiedzi: "kot żył na dwa domy".


I pewnie by tak było do tej pory, gdyby na moim podwórku nie pojawił się pewnego dnia nowy kot, którego wygląd był obrazem nędzy i rozpaczy. Połamany, smętnie zwisający ogon, zmierzwiona sierść. Chuda chabeta z wystającymi kośćmi. Słowem daleko mu było do ideału. Dodatkowo dzikie to było paskudztwo, niezależne i uparte jak czort. Charakterne stworzenie. Na początku Kot wpadał do mojej chatki jak złodziej i znaczył tylko teren jakby to był jego własny rewir. Wrrrrrrrr..... wzbudzało to we mnie mordercze instynkta!
Gdy mu dawałam jedzienie, wredne zwierzę zamiast okazać jakąś sympatię i wdzięczność tylko mnie kilka razy pogryzł. Słowem KOT PSYCHOPATA.

Na domiar złego kocisko zaczęło uważać teren mojego podwórka za swoją wyłączną własność. No i w obronie tej własności potrafił stoczyć nie byle jakie boje. Na własne oczy widziałam bójkę pomiędzy kotami. Nowy kot rzucił się na zaprzyjaznionego juz kiciusia sąsiadów i pogonił mu takiego "kota", że zobaczyłam tylko kłębowisko niczym na kreskówkach, posypała się czarno-biała sierść i "kiciuś" więcej na moje podwórko nie przyszedł. Nowy kot zachował się w sposób stanowczy: ja albo żaden inny....

W pewnym momencie byłam tak zniechęcona oswajaniem tego czorta z połamanym ogonem, że wstyd sie przyznać, biegałam za nim ze ścierą po całej chałupie usiłując go wyprosić z domu.
Ale kot najwyraźniej się uparł i nie dał się tak łatwo wykurzyć. Zaczął przychodzić regularnie, zapewne zachęcony jedzieniem, które czasem mu zostawiałam na schodach domu (do domu kot miał zakaz wstępu!!). Sytuacja wyglądała tak przez ponad pół roku. Kot przychodził, dostawał jakieś jedzenie, ale o żadnym głaskaniu, czy spoufalaniu się nie było mowy. I jaki tu pożytek z takiego kota? W tym okresie zwykłam mawiać, że mam tzw.dochodzącego kota.


Mój Kot
zwany też Buraskiem, Grubym, Burakiem, Śmierdzielem (te ostatnie jakże pieszczotliwe...)



...a tak wygląda i zachowuje się Mój Kot obecnie...

Ale kot dochodzący został w końcu Moim Kotem. Pewnego dnia postanowił wybrać się ze mną i moją koleżanką, ktora była akurat u mnie w gościach, na spacer. Szedł za nami około kilometra. Zaczął w końcu padać deszcz, a ten nadal dreptał za nami. Czasem tylko, widząc, że przystajemy na moment kładł się na drodze wyraźnie zmęczony. Zawróciłyśmy w stronę domu, kot za nami. Wreszcie dotarłyśmy do domu. Kota wpuściłam do środka, nakarmiłam go i tak Kot został już na dobre. Teraz już wiem, że koty są stworzeniami znacznie bardziej upartymi i konsekwentnymi od ludzi (a przynajmniej ode mnie)....

Kot w końcu dał się po raz pierwszy pogłaskać. Potem, chyba po jakimś roku pogodził się z faktem, że jego Pani, licho wie po co, czasem ma ochotę posadzić go na swoich kolanach. Teraz już nawet nie ucieka z tego powodu w wielkim popłochu, tylko sam się na te kolana pakuje. Czeka zawsze na moje powroty z pracy, a po wejściu do domu, zanim zajmie się na poważnie pałaszowaniem jakichś smakołyków, upomina się o obowiązkową porcję pieszczot. Czasem sobie myślę, że Kot nadrabia zaległości, bo te pieszczoty stały się dla niego równie ważne jak micha pełna jedzonka. Jest w tej chwili przesympatycznym, wyjątkowo ekspresyjnym w okazywaniu uczuć zwierzakiem.

Ostatnie zmiany: 4.luty.2006
mail: stankor@uwm.edu.pl